Jak podaje portal "Pomponik", Marek Walczak brał udział w trzecim sezonie programu "Rolnik szuka żony". Niestety rolnik znalazł się obecnie w nieciekawej sytuacji w związku z niedawną tragedią, jaka dotknęła jego gospodarstwo. Mężczyzna potrzebuje wsparcia. Co się wyadrzyło?

Marek Walczak szukał w programie żony

Marek Walczak zdecydował się wziąć udział w programie "Rolnik szuka żony", chcąc w nim znaleźć miłość. Wśród kandydatek, jakie przyjechały do jego gospodarstwa nie znalazł miłości. Szczęście niespodziewanie uśmiechnęło się do niego i udało mu się znaleźć tę jedyną w "sąsiedztwie". Los połączył go z Julią, z którą obecnie wychowuje dwuletniego syna Franka.

Dla Julii, Marek zdecydował się zmienić całe swoje życie. Sprzedał swoje gospodarstwo i wspólnie z ukochaną zamieszkał w okolicach Gietrzwałdu, gdzie wspólnie prowadzą pensjonat. Spokojne życie rodziny zakłócił atak watachy wilków. Jak relacjonował w rozmowie z "Pomponikiem" Walczak, drapieżniki zagryzły 5 owiec i "poszarpały nogę" małemu cielakowi, który na szczęście przeżył atak.

Mężczyzna z ulgą przyznał, że na szczęście wilki oszczędziły konie, które rolnik trzyma na wolnym wybiegu. Teraz Marek Walczak zamierza zadbać o lepsze zabezpieczenie hodowanych w gospodarstwie zwierząt.

Potrzbne wsparcie

Marek Walczak nie ukrywa, że chciałby wybudować stajnie dla koni, niestety obecnie nie ma na ten cel wystarczających środków. Chciałby również zabezpieczyć rodzinę, swoich schorowanych rodziców, żonę i dwuletniego synka.

"Najlepsze zabezpieczenie to solidne zabudowania i wysoki płot" - powiedział rolnik, dodając, że rozważa założenie zbiórki na ten cel.

Myślicie, że Markowi Walczakowi uda się zabezpieczyć rodzinę i gospodarstwo?

To też może cię zainteresować: Nowe fakty w sprawie testamentu po Krzysztofie Krawczyku wyszły na jaw. Czy junior ma szansę obalić testament

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Ewa Błaszczyk murem za Krystyną Jandą. Poszło o ważną sprawę. Padły ostre słowa

O tym się mówi: Oburzające słowa padły z ust lekarki dyżurującej na SOR w jednym z polskich miast. To nie był pierwszy taki przypadek